guacamol

Wytwarzanie ­owoców o miękkim i soczystym miąższu, inaczej niż np. w przypadku orzechów, ma sens tylko wówczas, gdy istnieją zwierzęta, które je zjadają (i roznoszą zawarte w środku, niejadalne, a często trujące pestki, zapewniając przy okazji nawóz roślinie).

Kto lubi guacamole?

Czasem zdarza się jednak, że jeden z partnerów wymiera, drugi zaś – „owdowiały” – żyje nadal, co może być dla niego kłopotliwe, a dla nauki – fascynujące. Klasycznym tego przykładem jest drzewo Calvaria ­major (dziś Sideroxylon grandiflorum) z wyspy Mauritius, o dużych mięsistych owocach, które nie mają swego konsumenta, przez co drzewo nie może się skutecznie rozmnażać. W 1973 r. amerykański ornitolog Stanley Temple, który badał na wyspie żyjące tam kiedyś wielkie nielotne gołębie dodo (dronty), zasugerował, że to właśnie one mogły się odżywiać owocami kalwarii, co tłumaczyłoby różne osobliwości związane z tym drzewem. W szczególności Temple zwrócił uwagę, że na wyspie pozostało już tylko bardzo niewiele osobników tego gatunku (w jego opinii – trzynaście, wszystkie w bardzo zaawansowanym wieku określonym przez badacza na około 300 lat) i że brak tam jakichkolwiek siewek, co oznaczało, że drzewo to od dawna przestało się rozmnażać. Zdaniem Temple’a owoce kalwarii tak bardzo uzależniły się od swego – wymarłego już – konsumenta, że bez jego wspomagania zawarta w nich pestka nie była w stanie „o własnych siłach” kiełkować. A ostatni dodo padł na wyspie właśnie około 300 lat temu…

Zaginiony świat

W latach 70. ub.w. wybitny ekolog pracujący w dżungli amazońskiej Daniel Janzen wysunął tezę, że niezwykła nadreprezentacja wielkich owoców w Ameryce Południowej jest wspomnieniem po nieistniejącym już zespole dużych ssaków roślinożernych, których roślinni partnerzy pozostali do dziś. Gdy Karol Darwin opływał świat na pokładzie żaglowca „Beagle”, natknął się w Patagonii na ogromne kości dziwnych i nieznanych zwierząt, które wywarły na nim wielkie wrażenie. Zbierał je z zapałem i wysyłał do Anglii, gdzie zajmowali się nimi najwybitniejsi anatomowie (m.in. Richard Owen, późniejszy krytyk teorii ewolucji). Były wśród nich stworzenia, jakich nikt dotąd nie widział: ogromne toksodony, wielkości słonia, ale zewnętrznie podobne do hipopotamów i o stale rosnących siekaczach, jak u gryzoni (!), przedziwne makrauchenie o długich jak u żyrafy szyjach, gigantyczne naziemne leniwce o kilkutonowych ciałach czy jeszcze bardziej osobliwe glyptodony, podobne do monstrualnych żuków (wedle dzisiejszej wersji – volkswagenów garbusów) o kostnych pancerzach tak wielkich, że Indianie używali ich jako dachy domostw.